Poezje

68 readers
5 users here now

Miejsce do dzielenia się poezjami, swoimi, znalezionymi w sieci, anonimowymi, czyimiś (podaj autorstwo!)...

Dopuszczane wszelkie języki świata :)
Zachęcam osoby postronne do spontanicznych tłumaczeń!

founded 3 years ago
MODERATORS
1
6
submitted 1 month ago* (last edited 1 month ago) by [email protected] to c/[email protected]
 
 

Gdy znów do murów klajstrem świeżym

Przylepiać zaczną obwieszczenia,

Gdy "do ludności", "do żołnierzy"

Na alarm czarny druk uderzy

I byle drab, i byle szczeniak

W odwieczne kłamstwo ich uwierzy,

Że trzeba iść i z armat walić,

Mordować, grabić, truć i palić;

Gdy zaczną na tysięczną modłę

Ojczyznę szarpać deklinacją

I łudzić kolorowym godłem,

I judzić "historyczną racją",

O piędzi, chwale i rubieży,

O ojcach, dziadach i sztandarach,

O bohaterach i ofiarach;

Gdy wyjdzie biskup, pastor, rabin

Pobłogosławić twój karabin,

Bo mu sam Pan Bóg szepnął z nieba,

Że za ojczyznę - bić się trzeba;

Kiedy rozścierwi się, rozchami

Wrzask liter pierwszych stron dzienników,

A stado dzikich bab - kwiatami

Obrzucać zacznie "żołnierzyków". -

  • O, przyjacielu nieuczony,

Mój bliźni z tej czy innej ziemi!

Wiedz, że na trwogę biją w dzwony

Króle z panami brzuchatemi;

Wiedz, że to bujda, granda zwykła,

Gdy ci wołają: "Broń na ramię!",

Że im gdzieś nafta z ziemi sikła

I obrodziła dolarami;

Że coś im w bankach nie sztymuje,

Że gdzieś zwęszyli kasy pełne

Lub upatrzyły tłuste szuje

Cło jakieś grubsze na bawełnę.

Rżnij karabinem w bruk ulicy!

Twoja jest krew, a ich jest nafta!

I od stolicy do stolicy

Zawołaj broniąc swej krwawicy:

"Bujać - to my, panowie szlachta!"

źródło: https://poezja.org/wz/Julian_Tuwim/7456/Do_prostego_czlowieka

2
2
Julian Tuwim - fraszki (www.rodanski.net)
submitted 1 month ago* (last edited 1 month ago) by [email protected] to c/[email protected]
 
 

Na pewnego endeka

co na mnie szczeka

Próżność repliki się spodziewał,

Nie dam ci prztyczka ani klapsa.

Nie powiem nawet: "Pies cię j...ł" -

Bo to mezalians byłby dlapsa.


Historia biblijnego Lota

Schlał się

Poigrał z dziewczęciem

I stał się

Swym własnym zięciem.

3
 
 

Giełdziarze Autor: Julian Tuwim

Wybiegają obłędnie i w popłochu pędzą, W nerwowych mózgach skaczą kursa, akcje, czeki, Mówią do siebie, liczą, biegną, byle prędzej, Zapinając po drodze pękate swe teki.

Wczoraj kupił za milion, dzisiaj za dwa sprzeda, Kupi jeszcze, — gdzie dostać? — leci — płaci więcej, Był w cukierni, był w banku, targuje się, nie da, Liczy, gemacht, wziął, pędzi, sprzedał. Sto tysięcy.

A jutro znów pobiegną z giełdy do kawiarni, Puszczą w ruch bystre oczy i paluchy drżące, I znów obsiądą stolik, jak spiskowcy czarni, Rzucając krótkie słowa i grube tysiące.

W twarz dadzą sobie napluć za tyle a tyle, Obetrą gębę ręką, a sumę — przeliczą! Poproś ich o Chrystusa — zapytają: ile? A gdy zgodzisz się — przyjdą jutro ze zdobyczą!

Gudłaje w drogich futrach, w jedwabnej bieliźnie, Wystrojone szajgece w eleganckich butach, Chamy, bydło, spasione na własnej ojczyźnie, Którą codziennie w obcych kupczycie walutach!

Haussa, łotry! Na giełdę! Kwadransik szermierki! Wrzeszczcie! To cały trud wasz, tak hojnie płacony! Nuże! Z rączki do rączki przerzucać papierki I leciutko zagarniać krocie i miliony!

A potem — zakąskami zastawiać stoliki! Żreć, żreć, chlać i używać — wre wściekła robota! Tłustym, słodkim likierem zapijać indyki, I — „wina dla orkiestry! — Orkiestra! Foxtrotta!“

Złodzieje na wolności! Próżniaki! Parszywce! Bando rozzuchwalona i niesyta nigdy! Baczcie! Marki, przepite wieczorem przy dziwce, Jak proklamacje fruną w mrowie ludzkiej krzywdy,

Wyjdą z okrutnym hymnem podziemni mściciele, Sto tysięcy ziębnącej i głodnej gołoty, Rozbiją kasy, podrą spęczniałe portfele, I do gardła wam zaczną pięścią pchać banknoty!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .. . . . . . . . . . . . . . .. . . . . .. . . .

Tutaj nie ma gadania. Tutaj pięści trzeba! Wyłapać ten sztab czarny, łajdaków gromadę! Za mordę, do więzienia — na suchy kęs chleba, Bo do dziś — po cukierniach żłopią czekoladę!

A potem — dać im pracę. Niechaj rąbią drzewo, Niech z dworca noszą kufry, cięższe od kamieni, Niech sprzedają gazety w mróz i pod ulewą Lub trochę przy warsztacie postoją zgarbieni.

Gdy święty turkot maszyn zadudni im w głowie, Kiedy pot zrosi czoło, plecy zegnie ucisk, O życiu wtedy ramię omdlałe im powie I duszne sale fabryk i wściekły żar hucisk!

(1921) źródło: https://poezja.org/wz/Julian_Tuwim/34791/Gieldziarze

4
3
Julian Tuwim - Matka (dobre-wiersze.blogspot.com)
submitted 1 month ago by [email protected] to c/[email protected]
 
 

Julian Tuwim - Matka Jest na łódzkim cmentarzu, Na cmentarzu żydowskim, Grób polski mojej matki, Mojej matki żydowskiej.

Grób mojej Matki Polki, Mojej Matki Żydówki, Znad Wisły ją przywiozłem Nad brzeg fabrycznej Łódki.

Głaz mogiłę przywalił, A na głazie pobladłym Trochę liści wawrzynu, Które z brzozy opadły.

A gdy wietrzyk słoneczny Igra z nimi złociście, W Polonię, w Komandorię Układają się liście.

II

Zastrzelił ją faszysta, Kiedy myślała o mnie, Zastrzelił ją faszysta, Kiedy tęskniła do mnie.

Nabił - zabił tęsknotę, Znowu zaczął nabijać, Żeby potem... - lecz potem Nie było już co zabijać.

Przestrzelił świat matczyny: Dwie pieszczotliwe zgłoski, Trupa z okna wyrzucił Na święty bruk otwocki.

Zapamiętaj, córeczko! Przypomnij, późny wnuku! Wypełniło się słowo: "Ideał sięgnął bruku".

Zebrałem ją z pola chwały, Oddałem ziemi-macierzy... Lecz trup mojego imienia Do dziś tam jeszcze leży.


Matka, Adela z Krukowskich (ur. 9 stycznia 1872 w Mariampolu, zm. 1942)[9], była córką właściciela drukarni, pochodziła z rodziny inteligenckiej, jej czterej bracia byli adwokatami oraz lekarzami. Po śmierci męża popadła w poważną chorobę psychiczną, próbowała popełnić samobójstwo. Ostatni okres życia spędziła w szpitalu dla psychicznie chorych w Otwocku. Podczas likwidacji otwockiego getta została zastrzelona przez Niemców 19 sierpnia 1942[b]. Pierwotnie pochowana w Otwocku, w masowym grobie. https://pl.wikipedia.org/wiki/Julian_Tuwim#Rodzina

5
 
 

spod mglistej szybki
sylab mnogich szereg
sporo myśli szybkich
sprawy mało szczere

słodko migocze szumi
szalenie miałki spamik
sens mozolnie stłumił
szukaj między słowami

s.

6
 
 

słyszę

jaki to koszmar
zadać sobie najtrudniejsze
i najbardziej niewygodne
pytania
te stale szczerzące kły
zza przerażającej otchłani

wcale
nie nakłaniam

ile?
za co?
dlaczego?

wykręcający niesmak
po czasie; nie w porę
bez nuty pragnienia
i tętniących pasją dźwięków
kosztem przerastającym
ekonomię wnętrza

— chyba tak
się nie zwycięża

worek sęków
zjełczał

wielmożna królowo
szlachetny królu
kolejne ziarno wstydu
urodzaj pola bólu

mała przedśmierć
dzień kataklizmów
dobitnie wystarczy już
tych aforyzmów

nitek z dzieciństwa
powyciąganych swetrów
w splątany kłębek jutr
nieznanych kilometrów

s.

7
2
submitted 4 months ago* (last edited 4 months ago) by [email protected] to c/[email protected]
 
 

wszystko
co się mieni i błyszczy
przyciąga oko
z łatwością

każdy pomysł
nie wart świeczki
zrealizowany
ze złością

miejsce z którego
pochodzą rany
najgłębiej
wyryte

wyboista droga
wybrukowana słowami
wyciskanego jadu
z liter

zło to

nieszczery uśmiech
same centrum dobra

w cenzury chuście
nienamalowany obraz

s.

8
5
submitted 5 months ago* (last edited 5 months ago) by [email protected] to c/[email protected]
 
 

prędkością nadświetlną
nie do zahamowania
wiedzący wszystko
wyjątkowi świetni

tak z twojego życia
uciekać będą
ci z najdłuższą listą
złożonych obietnic

s.

9
2
submitted 5 months ago* (last edited 5 months ago) by [email protected] to c/[email protected]
 
 

zasmarkać się razem
w płaczu i smutkach
zbieranych latami
do grubego klasera
wspomnień

serdecznie obśmiewać
potyczki nieuniknione
mniejsze lub większe
szyte na miarę
wspólne

nie znać
nie widzieć
nie rozumieć

nie doceniać możliwych
niezliczonych rozwiązań

paść ze zmęczenia
gdzieś
w okolicy porozumienia

nawet
gdy nie ma to już przecież
większego znaczenia

nad brzegiem rzeki
przysiąść i popatrzeć
na lądujące w niej
liście

to taka coroczna tradycja
której nikt prawie nie obchodzi
chociaż
znalazłbym jedną osobę
co najmniej

nurt wydarzeń
bardzo łapczywie
nazgarniał mułu
kamieni
cudzych śmieci
spadniętych gałązek
i pomysłów tak lepszych
że aż nieprzydatnych

trochę jak te słowa

gdybym tylko mógł zacząć
od nowa..

zasmarkać się razem ze śmiechu
w sytuacjach niemożliwie
unikatowych

wdychać zapach
wspólnego domu

zakręci się w głowie

płakać szczerze
po prostu
bez wstydu

podziwiać jak powiewy wiatru
ostentacyjnie flirtują
z firankami

i listkami drzewka
które już tyle przetrwało

za szybko
za dużo
za wolno
za mało

czasem jak padało
to lało

wytrwała
nietrwałość

s.

10
4
submitted 5 months ago* (last edited 5 months ago) by [email protected] to c/[email protected]
 
 

przepraszam Cię świecie
i całe Twoje piękno;
to ja, znowu sobie nie radzę
— znowu jest mi ciężko

chciałbym dziękować,
zaśpiewać Ci lub objąć Cię
w ramiona,
tylko znowu nie mam siły
i bujam się na wietrze
jak porośnięty konar

przepraszam Cię świecie,
a przecież..

ta spodziewana niezręczność
dalej trzyma — puść mnie,
tyle z wytycznych..

zasługujesz na wdzięczność,
towarzyszący jej uśmiech
i oddech rytmiczny

jak daleko bym nie był
Ty stale jesteś blisko,
chcesz mnie tyle nauczyć,
pokazać to wszystko

świecie, ja wiem, że mnie słyszysz
i w rzeczywistość potrafisz przekuć dowolne marzenie

nie zmieniaj się, nie znikaj
— może to ja się w końcu zmienię

s.

11
12
1
submitted 2 years ago* (last edited 2 years ago) by [email protected] to c/[email protected]
 
 

Aniu*, ufam Tobie.

Aniu, ufam sobie.

Jestem pasterzem moim,

niczego mi nie braknie.

Na niwach zielonych pasę się,

nad wody spokojne prowadzę się.

I nie dam się uwieść na pokuszenie

powrotu do życia w chorym systemie,

ale się zbawię ode złego.

I zła się nie ulęknę,

bo jestem przy sobie

i się nie opuszczę

aż do śmierci.

*Imię zmienione

13
 
 

A jak umarł Pan bogaty / To mu nieśli wieńce, kwiaty / Order dali mu po śmierci / By mu złocił się na piersi /

A jak umarł chłop z fabryki / Nie płakali, bo był nikim / Odszkodowań nie ma wtedy / Trumnę trzeba brać na kredyt /

A jak padło dziecko z głodu / Nie ruszyło to narodu / Dalej po bogaczu kwilił / Taki to był nastrój chwili /

Po bogactwie cień zostaje / I choć śmierć nasz grosz wydaje / Nie kupimy skrawka nieba / Na niego zasłużyć trzeba. /

Autor Marceli Szpak.

14
15
 
 

Siostrom Kurdyjkom

Dziewczyna o czarnych oczach poprawia chustę z frędzlami i karabin uśmiecha się

i nie wiem co dalej czy jakieś słowa są w stanie

i choć to nic bo na papierze można powiedzieć wszystko

Rożava! kiedy mówię głośno czuję piach którego nie znam słońce którego nie znam kulturę której nie znam Siostry które znam bo tak samo jak ja podnoszą pięść do góry

wiersz przeładuj w komorze słowa oszczędnie krótkimi seriami

Siostry gdziekolwiek nasza Rewolucja jesteśmy tam razem!

16
1
submitted 2 years ago* (last edited 2 years ago) by [email protected] to c/[email protected]
 
 

Anarchistyczny klasyk komiksu przedstawia się jako wynalazca gangsta-rapu, poprzez swój napisany w latach 70tych i oparty na rytmie poemat "Old Gangsters Never Die".

Początek wiersza https://www.youtube.com/watch?v=vBsPt3GDTAQ&t=73s

17
 
 
Kościół się pali
Nas nie osmali
Syreny grają
Straży wzywają

Klechy rozpaczają
Bydlaki dreptają
I pożogę ogłaszają
18
 
 

Czesław Miłosz o powstaniu w getcie, 1943. W głowie analogia do granicy.


W Rzy­mie na Cam­po di Fio­ri
Ko­sze oli­wek i cy­tryn,
Bruk opry­ska­ny wi­nem
I odłam­ka­mi kwia­tów.

Ró­żo­we owo­ce mo­rza
Sy­pią na sto­ły prze­kup­nie,
Na­rę­cza ciem­nych wi­no­gron
Pa­da­ją na puch brzo­skwi­ni.

Tu na tym wła­śnie pla­cu
Spa­lo­no Gior­da­na Bru­na,
Kat pło­mień sto­su za­że­gnął
W kole cie­ka­wej ga­wie­dzi.
A le­d­wo pło­mień przy­ga­snął,
Znów peł­ne były ta­wer­ny,
Ko­sze oli­wek i cy­tryn
Nie­śli prze­kup­nie na gło­wach.

Wspo­mnia­łem Cam­po di Fio­ri
W War­sza­wie przy ka­ru­ze­li,
W po­god­ny wie­czór wio­sen­ny,
Przy dźwię­kach skocz­nej mu­zy­ki.
Sal­wy za mu­rem get­ta
Głu­szy­ła skocz­na me­lo­dia
I wzla­ty­wa­ły pary
Wy­so­ko w po­god­ne nie­bo.

Cza­sem wiatr z do­mów pło­ną­cych
Przy­no­sił czar­ne la­taw­ce,
Łapa­li skraw­ki w po­wie­trzu
Ja­dą­cy na ka­ru­ze­li.
Roz­wie­wał suk­nie dziew­czy­nom
Ten wiatr od do­mów pło­ną­cych,
Śmia­ły się tłu­my we­so­łe
W czas pięk­nej war­szaw­skiej nie­dzie­li.

Mo­rał ktoś może wy­czy­ta,
Że lud war­szaw­ski czy rzym­ski
Han­dlu­je, bawi się, ko­cha
Mi­ja­jąc mę­czeń­skie sto­sy.
Inny ktoś mo­rał wy­czy­ta
O rze­czy ludz­kich mi­ja­niu,
O za­po­mnie­niu, co ro­śnie,
Nim jesz­cze pło­mień przy­ga­snął.

Ja jed­nak wte­dy my­śla­łem
O sa­mot­no­ści gi­ną­cych.
O tym, że kie­dy Gior­da­no
Wstę­po­wał na rusz­to­wa­nie,
Nie zna­lazł w ludz­kim ję­zy­ku
Ani jed­ne­go wy­ra­zu,
Aby nim ludz­kość po­że­gnać,
Tę ludz­kość, któ­ra zo­sta­je.

Już bie­gli wy­chy­lać wino,
Sprze­da­wać bia­łe roz­gwiaz­dy,
Ko­sze oli­wek i cy­tryn
Nie­śli w we­so­łym gwa­rze.
I był już od nich od­le­gły,
Jak­by mi­nę­ły wie­ki,
A oni chwi­lę cze­ka­li
Na jego od­lot w po­ża­rze.

I ci gi­ną­cy, sa­mot­ni,
Już za­po­mnia­ni od świa­ta,
Ję­zyk nasz stał się im obcy
Jak ję­zyk daw­nej pla­ne­ty.
Aż wszyst­ko bę­dzie le­gen­dą
I wte­dy po wie­lu la­tach
Na no­wym Cam­po di Fio­ri
Bunt wznie­ci sło­wo po­ety.

Warszawa - Wielkanoc, 1943

19
1
submitted 2 years ago* (last edited 2 years ago) by [email protected] to c/[email protected]
 
 
nie porzuca się domu, chyba że
dom to paszcza rekina
biegniesz ku granicy tylko wtedy
gdy całe miasto biegnie razem z tobą

sąsiedzi biegną szybciej niż ty
a oddech krwawy w ich gardłach
chłopak, który chodził z tobą do szkoły
który całował cię do nieprzytomności
za starą fabryką cyny
niesie karabin większy od siebie
porzucasz swój dom tylko wtedy
gdy dom nie pozwala ci zostać

nie porzuca się domu, chyba że
dom cię wygania
ogień pod twymi stopami
gorąca krew w twych wnętrznościach
nigdy nawet przez myśl ci nie przeszło
że kiedykolwiek to zrobisz
aż ostrze wypaliło swe groźby
na twej szyi
ale nawet wtedy nucisz hymn pod nosem
i dopiero w toalecie na lotnisku drzesz swój
paszport
szlochając, gdyż każdy kęs papieru
uświadamia ci, że powrotu nie będzie

musisz zrozumieć
że nikt nie wkłada swych dzieci do łodzi
chyba że woda jest bezpieczniejsza niż ląd
nikt nie parzy swych dłoni
pod pociągami
pod wagonami
nikt nie spędza dni i nocy
w czeluściach ciężarówek
jedząc gazety, chyba że
przebyte mile
oznaczają coś więcej niż podróż
nikt nie przeczołguje się pod płotami
nikt nie chce być bity
być obiektem litości

nikt nie wybiera obozów dla uchodźców
ani rewizji osobistej
kiedy twe ciało rozdziera ból
ani więzienia
ponieważ więzienie jest bezpieczniejsze
niż miasto w ogniu
a jeden strażnik więzienny
nocą
jest lepszy niż cała ciężarówka
mężczyzn w wieku twego ojca
nikt nie mógłby tego wytrzymać
nikt nie mógłby tego znieść
niczyja skóra nie byłaby dość twarda

te
ciapaci do domu
uchodźcy
brudni imigranci
azylanci
wyzyskiwacze naszego kraju
żebrzące czarnuchy
śmierdziele
roznoszące pasożyty
rozwalili swój kraj, a teraz chcą
rozwalić nasz
jak te słowa
te nienawistne spojrzenia
spływają po tobie
może dlatego, że uderzenie mniej boli
niż wyrywana kończyna

lub że słowa są łagodniejsze
niż tuzin mężczyzn między
twymi nogami
albo, że obelgi łatwiej
przełknąć
niż ruiny
kości
niż ciało twego dziecka
w kawałkach
chcę wrócić do domu
ale dom to paszcza rekina
dom jest lufą karabinu
i nikt nie porzuciłby domu
chyba że dom pogoniłby cię na brzeg
chyba że kazałby ci
szybciej biec
zostawić swe rzeczy
czołgać się przez pustynię
brodzić przez oceany
tonąć
głodować
żebrać
porzucić dumę
twoje przetrwanie jest jednak ważniejsze

nikt nie porzuca domu, póki dom nie jest
spoconym głosem w twych uszach
mówiącym
uciekaj
uciekaj ode mnie natychmiast
nie wiem, kim się stałam
ale wiem, że wszędzie
jest bezpieczniej, niż tutaj

skopiowane z facebooka "zapytaj szota", było opatrzone takim komentarzem:

"Już chyba jesteście przyzwyczajeni do tego, że te wiersze to niezbyt pomagają zasnąć. Tak jest też tym razem. Dzisiaj wiersz Warsan Shire, urodzonej w Kenii, mieszkającej w Wielkiej Brytanii poetki, której rodzice pochodzą z Somalii. To jeden z najważniejszych w ostatnich latach wierszy poświęconych doświadczeniu bycia imigrantem/imigrantką, warto myślę go poznać.

(autorstwa przekładu nie udało mi się ustalić mimo kilku prób)"

20
1
... (szmer.info)
submitted 2 years ago by [email protected] to c/[email protected]
 
 

rzucam
słowem w znaczenie
jak kulą w płot
tą, co ominęła głowę Kurda pod Kuźnicą
tego, który stał się mięsem armatnim pojedynku dwóch psycholi

semiotyka rozbrojenia natychmiastowo potrzebna

21
 
 

“W Somalii wiersz jest potężnym narzędziem. Możesz go używać, aby się bronić. Może też służyć jako broń przeciwko wrogowi” – to słowa Hawy Jamy Abdi, niewidomej poetki, która tworzyć zaczęła w wieku ośmiu lat. Dziś Abdi współtworzy projekt zachęcający kobiety do opowiedzenia swojej historii (a właściwie: herstorii).

22
23
 
 

Zapytali w ankiecie, Co Polacy powiecie, By niewinne to dziecię, W las wyrzucić jak śmiecie?

Pozbierano opinie, Komu mówić o winie Kiedy uchodźca zginie W naszej pięknej krainie

Rozpoczęto sondaże Jak te knowania wraże Wpłyną co się okaże Kogo wyborca wskaże

Zimne i puste serca Niech zdycha innowierca Niech ten trup ich zniechęca By do Polski zakręcać

O czym dziewczynko śnisz? W rączkach "Kapitan Miś" Może umarłaś wczoraj? Może dopiero dziś?

24
1
Virgin Molotov (szmer.info)
submitted 3 years ago* (last edited 3 years ago) by [email protected] to c/[email protected]
 
 

Jestem tanim terrorystą,
Bardzo tanio robię wszystko.
Nie stać mnie na litr benzyny --
Do butelek wlewam szczyny!


Proszę o wybaczenie mi tej heheszkowej treści. ;)

25
 
 

How old are the mountains?
Who made them?

Here I rise above the Mediterranean
from here I see
the borders.
All at once
Italy, France, Spain.
Who made them up?

Mediterranean blue at sunset.
Intensely blue.
700 meters below I see
A tiny boat.

I ask myself if they will safely arrive to any shore
while the announcement kindly requests to fasten the belts and hopefully the flight was enjoyable.

view more: next ›